Spotkanie

Słońce… Stoję pośród skał, między nimi wiatr, jestem sam… Woda… Potok szumi gdzieś, wznieś się, orle, wznieś, jestem tam… Ziemia… Stoję pośród traw, żółto kwitnie kwiat, polana… Niebo… W chmury strzela szczyt, mój smutek już znikł, spotkania… Ludzie… Gwar ich dawno ścichł, tu nie cierpi nikt, „dzień dobry”… Jestem… Cisza górskich dróg, cichy szmer mych gór mnie zmogły…

Raft

I’m a little raft drifting through the endless sea. Loaded with the cruel craving, I’m about to sink.

People are like vicious storm throwing thunders hard. Dark clouds of them don’t let show navigation stars.

You’re my only little breeze blowing in my sails. Strange’s that kind of lovely feel You’re the right to fall.

Kiedy łamie się przestrzeń

Kiedy jest mi źle, kantem cały świat, ludzie śmieją się, a wiatr smaga twarz, kiedy jestem sam, nie kocha mnie nikt i samotność trwa przez te szare dni, gdy bezsilność i zmywa słowa deszcz, gdy nie widzisz nic, ignorujesz mnie, gdy przyjaciół brak na rozstaju dróg, gdy się kończy czas, grunt znika spod nóg, przestrzeń łamie się i zapada zmrok, gdy opływa Cię ta bezbarwna noc, kiedy nie chcę żyć, wszystkiego mam dość, kiedy pęka nić niczym zwykły włos, mrużę oczy me i zaciskam pięść, widać Bóg tak chce największym ze szczęść.

Nieprzystosowana

Znałem ją dobrze przez długi czas; Zwykła wysiewać nasiona w piach. A była sama, jak nie był nikt. Nie rozumiałem, że chce tak żyć.

Zawsze wierzyła, że nie ma zła, Ludzie potrafią zachować twarz. Ufała wszystkim, jak mało kto. Im oddawała krew swoich rąk.

Rodzina dawno wyrzekła się, Twierdząc, że córka zgubiła sens. Przyjaciół wielu nie miała znać, Lecz zawsze jednym z nich byłem ja.

Zasiała ziarno w pustyni proch. Dała mu wodę; swój własny pot. Chroniła, dając swój własny cień, Aż kiedyś wzbił się do nieba pień…

Bajka o desperacie

Stał na dachu całkiem sam, jego włosy targał wiatr. Tłum na dole krzyczał: „skocz!” i wiatr też mu w plecy dął.

Zobaczyłem go w tym stanie i się ozwał serca głos. Gdy stanąłem zaraz za nim, wtedy mi powiedział to:

Był szczęśliwy, jak to w bajce, miał dziewczynę, dobry los. I, jak bywa, stanął w walce tam gdzie dobro, a nie zło.

Szybko przestał być lubianym, gdy od kłamstwa odciął się. Rzucił się w głęboką wodę i utracił z oczu brzeg.

Gdy go bili, że nie bije, prześladowcom dawał dłoń. Przebaczył nawet tym ludziom, co sprzedali jego dom.

Był zbyt dobry, to jest pewne, żył jak zjawa gdzieś ze snu. Z zemsty za to, że nie płacił, dziewczynę zabito mu.

„Nie uciekam, tylko wracam tam, skąd siłą wzięto mnie. Ja się na ten świat nie pchałem, więc nie wtrącaj, proszę się”.

Byłem pewien, że zeskoczy, by dokonać własne sny. Pochwyciłem go za rękę i skoczyłem razem z nim.