Zmierzch egoizmu

Przemyślałem wszystko i wiem: popełniłem wczoraj jeden wielki błąd. Powiedziałem, że Ci wcale nie jest źle: nie wiedziałem i wciąż nie wiem, no bo skąd?…

Chciałem zabrać Twoje słowa siłą Ci: dzisiaj widzę, jak okropny był to gest. Zrobić wszystko, żeby dobrze było mi? Dziś chcę czekać, co przyniesie tamten dzień.

Przemyślałem, teraz widzę, jak to jest – nie chcę być jednym z kłopotów Twych. Nie chcę, byś się czuła ze mną źle. Wszystko poznam w swoim czasie, lecz nie dziś…

I znów mi zapewne niczego nie powiesz. Znów zmienisz temat, gdy będę zbyt blisko. Swą tajemnicą zawrócisz mi w głowie, dolejesz oliwy w płonące ognisko…

Minęły dwa z pięćdziesięciu kilku dni; nie mogę spać, wkoło Ciebie krąży myśl…

Krzyk!

Nie mam dokąd pójść, z kim porozmawiać, nie mogę płakać, nie mam się komu wyżalić. Nie mam nikogo prawie na tym świecie. Jedyna przyjaciółka rozdziera me serce. Kocham ją, ona wie. Chyba i ona mnie kocha, ale nie wiem… Jest tyle „tak” i tyle „nie”. Każe mi czekać tak długo, sama jest pewna. Dotąd ratowała mnie przed utonięciem w obłędzie. Informacje: nienawiść, kłamstwo, śmierć, wojna i koniec. Szaleństwo egzystencji. Pragnienie odejścia i śmierć z własnej ręki – zbyt łatwa. Tracę jedyną podporę, powoli osuwam się w schizofrenię tej Ziemi. Tonę. Zwariuję. Umieram boleśnie. Lecz ona poda mi rękę, gdy będzie zbyt późno…