Jak Bóg może być wszędzie?

Wraz z ewolucją myśli naukowej, ewoluowała religia. Za krucjaty, które średniowiecznym chrześcijanom wydawały się słuszne, Jan Paweł II w imieniu chrześcijan przeprosił. Islam, który pod wieloma względami przypomina ówczesne młode, burzliwe chrześcijaństwo jawi się nam obecnie jako pewnego rodzaju zagrożenie, a nawet swoiste cywilizacyjne zacofanie… Cóż, nie tak dawno chrześcijanie byli tacy sami…

Potępienie przemocy to tylko jeden z wielu aspektów ewolucji religii. Jednym z ciekawszych jest zaś zamiana całej palety bóstw politeistycznych na – obecnego chyba we wszystkich współczesnych wyznaniach – Boga jedynego, absolutnego i wszechobecnego. Chrześcijańska doktryna mówi o tym, że Bóg jest wszędzie (nie tylko w przestrzeni ale i w czasie, którego upływ Boga nie dotyczy) a my wszyscy w nim żyjemy. Czy we współczesnej nauce, która sięga swoim „szkiełkiem i okiem” coraz bliżej opisu całości Wszechświata, a także coraz bliżej jego początku w początkowej pętelce materii u zarania czasu, można znaleźć miejsce dla istniejącego w każdym miejscu Boga? Czy w naszych modelach rzeczywistości można znaleźć dla niego takie miejsce, w którym nie będzie powodował powstawania paradoksów? Myślę, że tak.

Przed wielkimi przełomami fizycznymi XX wieku, panował pogląd iż fale elektromagnetyczne rozchodzą się w przestrzeni wypełnionej niewidocznym eterem (do dziś mówimy o radiostacjach, że nadają na falach eteru). Koncepcja ta została wyparta przez teorię korpuskularno-falową, jednak nie pozbyliśmy się całkowicie z naszych modeli fizycznych tej swoistej „areny” zdarzeń, w której zachodzą wszelkie zjawiska. Otóż w naszych czasach awansowała w rozmaitych teoriach fizycznych sama przestrzeń (powiązana z czasem jako czasoprzestrzeń, a w niektórych teoriach, takich jak teoria strun – uzupełniona o jeszcze więcej wymiarów, często poskręcanych w pętelki) – nie jest już ona, jak było u Newtona, absolutnym ale i cichym tłem zjawisk, ale pełnoprawnym ich uczestnikiem.

Wg teorii względności czasoprzestrzeń ulega odkształceniom zależnym od materii i energii w niej umieszczonym. To niepozorne stwierdzenie całkowicie zmienia nasze spojrzenie na przestrzeń, w której – co się nagle okazało – odległość między dwoma punktami może się zmieniać w zależności od tego, czy np. w pobliżu nie znajdzie się masywna gwiazda.

Teoria kwantowa dodała przestrzeni jeszcze więcej niesamowitych właściwości. Przede wszystkim – przestrzeń nie może być pusta. Zgodnie z zasadą nieoznaczoności Heisenberga, jeśli określimy położenie jakiejś cząstki (np. elektronu), to nie możemy określić jej prędkości. Im dokładniej wyznaczymy zaś jej prędkość, tym mniej będziemy pewni jej położenia. Nieistnienie niczego w próżni jest niezgodne z tą zasadą – brak cząstki to jej zerowa prędkość i zerowe położenie, co jest niedozwolone. Empirycznie dowiedziono, że w próżni powstają znikąd na bilionowe części pary cząstek, po czym anihilują ze sobą, by na powrót zniknąć. Przestrzeń jawi się nam w takim modelu jako kipiąca piana, w której raz po raz powstają jakieś zawirowania.

Badania kosmologiczne posunęły niewyobrażalne wręcz właściwości czasoprzestrzeni jeszcze dalej. Okazuje się, że „kipienie” przestrzennej piany można przez wolną analogię porównać z „kipieniem” cząstek gotującej się wody. Są teorie, które mówią, że w miarę jak po Wielkim Wybuchu Wszechświat stygł, przechodził – może nawet kilkakrotnie – tzw. przemianę fazową próżni. Przemiana fazowa wody może zajść dwa razy – raz gdy skrapla się para, a drugi raz – gdy woda zamarza w lód. Z doświadczenia wiemy, jak zmieniają się właściwości wody po przemianie fazowej. Jeśli sama czasoprzestrzeń przechodziła podobną zmianę (która wiąże się ze zmianą stanu równowagi energetycznej powstających i znikających wirtualnych cząstek w próżni), jej właściwości także mogły radykalnie się zmienić.

Jak ta cała opowieść ma się do wszechobecnego Boga? Ano ma. Pomyślałem sobie kiedyś, że Bóg mógłby być właśnie czasoprzestrzenią. Im bardziej się nad tym zastanawiałem, tym więcej faktów wydaje się zgadzać z takim poglądem.

Bóg tkwiący w samej tkance świata? Dlaczego nie. Skoro ludzka inteligencja wzięła się ze złożoności mózgu, która w ewolucji ciągle wzrastała, by osiągnąć masę krytyczną i przekroczyć próg samoświadomości, to jak potężną inteligencją dysponowałaby istota, której „neurony” stanowiłyby poszczególne komórki czasoprzestrzeni (wg teorii kwantowej przestrzeń nie jest ciągła, ale podzielona na malutkie kawałeczki – kwanty)! Jakże nowego znaczenia nabierają wówczas biblijne twierdzenia…

Stworzenie świata – Bóg powiedział „niech stanie się niebo i ziemia”… Skoro Bóg istnieje w każdej komórce przestrzeni, a jego myśl – podobnie jak myśl człowieka powstaje w połączonych miliardach neuronów – powstaje przez niezbadane zjawiska pomiędzy fragmentami przestrzeni… Skoro w przestrzeni tej nawet znikąd mogą powstawać cząstki, to stworzenie świata mogło odbyć się przy pomocy boskiej myśli – tam, gdzie Bóg kierował swe myśli, powstawały nowe cząstki, z których z czasem mogły powstać gwiazdy i planety. Co ważniejsze, Bóg stworzywszy świat, nie musi się odsunąć na bok, by patrzeć, jak zadane przez niego prawa rządzą wszystkimi zjawiskami. Ponieważ cały świat istnieje w przestrzeni, która jednocześnie jest areną myśli boskiej, Bóg może ingerować w świat, w nasze życie, myślą.

Tytułowa wszechobecność Boga pojawia się automatycznie. Bóg jest wszędzie, gdzie cokolwiek istnieje, gdyż jest przestrzenią, w której odbywają się wszelkie zdarzenia. Wydaje się to piękną koncepcją…

Jest w niej miejsce na koegzystencję nauki i religii. Nie ma w niej paradoksu w pytaniu „kto stworzył Boga”. Czasoprzestrzeń wg niektórych modeli (jeden z nich stworzył Stephen Hawking) nie musi mieć początku, ani końca – podobnie jak kula, która nie jest nieskończona, ale nie można na niej wyróżnić żadnego punktu jako początek. Przestrzeń istniała zawsze, w niej istniała boska myśl, której efektem było stworzenie świata nam znanego, a i dzisiaj boskie myśli przynoszą efekt w postaci wybuchów supernowych, zórz polarnych, czy reakcji rozszczepienia z których czerpiemy energię w elektrowniach.

Przy tej całej ingerencji jest nawet miejsce na wolną wolę. Bóg może wywierać wpływ na zawartość przestrzeni, ale zasada nieoznaczoności nie pozwala mu narzucić żadnemu z nas jakiejś jedynej drogi postępowania. Zawsze pozostaje pewien stopień swobody, który nam pozwala mieć wolność, a samemu Bogu umożliwia egzystencję w ogóle (bo przecież to z nieoznaczoności wypływają cudowne właściwości czasoprzestrzeni).

Zapraszam do dyskusji 🙂

„Zidiocanie” tekstu

Kto używa komunikatorów internetowych (polecam Mirandę), na pewno spotkał się z tzw. jellonkami, czyli ludźmi (czy to w ogóle są ludzie?), którzy zaczepiają obce osoby pytaniami w stylu „cze ffcesz poklikać??????”.

W końcu mamy szansę porozmawiać z nimi na poziomie 🙂 dzięki automatycznemu tłumaczowi z ludzkiego na jelloński 🙂

http://pskarzynski.ps.pl/translator/translator.php

Dlaczego wszyscy cofamy się w czasie?

Jest w fizyce takie prawo, które się zwie drugą zasadą termodynamiki. Prawdopodobnie jest to najbardziej pesymistyczna ze wszystkich naukowych prawd. Mówi ona o tym, że nieuporządkowanie Wszechświata jako całości nie może maleć. Odwrotnie, niż w starożytnych mitologiach, gdzie chaos był na początku – wg współczesnej fizyki świat rozpoczął się od układu maksymalnie uporządkowanego, by z czasem nieustannie pogrążać się w coraz większym chaosie.

Czy widział ktokolwiek, by kawałki stłuczonego kubka nagle wskoczyły na stół i złożyły się na powrót w cały, niepopękany kubek? Nie? Właśnie takich zjawisk zakazuje druga zasada termodynamiki – skoro uporządkowany kubek zmienił się w nieuporządkowane okruchy porcelany, a „bałagan” nie może maleć – to cudowna naprawa kubka jest niemożliwa.

Oczywiście, w pewnych lokalnie występujących zjawiskach, entropia (tak fizycy nazywają – w dużym skrócie – bałagan) może zmaleć. Kiedy z kakofonii chemicznych substancji w glebie wyrasta drzewo, stanowi to pozorne złamanie II zasady termodynamiki. Ale z perspektywy całego Wszechświata entropia i tak wzrasta – by drzewo wyrosło, potrzebuje światła słonecznego, a Słońce „produkując” je, zużywa bardziej uporządkowane od światła paliwo wodorowe…

Tak, to bardzo pesymistyczne prawo. Wszechświat zmierza ku chaosowi. Na dodatek prawa fizyki nie pozwalają nam, ludziom, nic z tym zrobić 🙁

Stephen Hawking – swoją drogą, tragiczna w swej chorobie postać współczesnej nauki – zauważa w swej „Krótkiej historii czasu”, że kierunek upływu czasu może nam wyznaczać właśnie kierunek zmian entropii. Sposób, w jaki odczuwamy te zmiany, to tzw. psychologiczna strzałka czasu – kierunek upływu czasu interpretowany przez nasz mózg.

Już w starożytnych mitach przed stworzeniem świata panuje Chaos, w Biblii – Ciemność. Skoro wszystko, co stworzył Bóg, było dobre, jak mógł stworzyć Wszechświat, który dąży do degeneracji?? Czyż nie byłby znacznie lepszy dobry od początku świat, który dążyłby do doskonalenia się?

Myślę że owszem, Bóg stworzył dobry świat, który dąży do jeszcze większej doskonałości (przecież zwieńczeniem istnienia świata ma być powrót do Edenu). Kiedy jednak pierwsi ludzie zostali wygnani z raju, Bóg odwrócił ich psychologiczną strzałkę czasu – słowem, „teleportował” ich na kres czasu w przyszłości i nakazał im bezustanny ruch w przeszłość. Oczywiście, by ludzie nie spostrzegli, że coś jest nie tak, zmienił ich poczucie czasu tak, by nadal wydawało im się że podążają ku przyszłości.

Tak więc – Wszechświat, płynąc w czasie z przeszłości do przyszłości, zmniejsza nieustannie swoją entropię, by na końcu swego istnienia stać się idealnie uporządkowanym Edenem… Ludzie z Edenu zostali wygnani, skoro więć zaczęli na końcu Wszechświata, muszą poruszać się w czasie „pod prąd” – z przyszłości do przeszłości. Oczywiście, bardzo trudno nam to zauważyć, gdyż nasze odczucie czasu zostało przystosowane do takiego kierunku upływu dni. Jednak nasze ludzkie prawo, II zasada termodynamiki, bierze się właśnie z tego wędrowania wspak.

Jak możemy na koniec życia trafić z powrotem do Edenu? Wydaje mi się, że to zależy od tego, jak daleko od niego odejdziemy. Jeśli damy się ponieść degenerującemu wzrostowi entropii, oddalimy się od Edenu tak daleko, że możemy stracić go z oczu. Nasze ludzkie istnienie jest zaplanowane jako nieustanne zmaganie się z nieuchronnie wzrastającym nieporządkiem – musimy przecież „w pocie czoła pracować”, wytwory naszych rąk niszczeją… Także nasza moralność z łatwością potrafi pójść – niczym ten porcelanowy kubek – w rozsypkę. Czy możemy wygrać? Tak, choć to niezwykle trudne, byli i wciąż są ludzie, którzy ciągle stoją u bram Edenu. Jak to robią? Entropia nie może maleć… Ale może się nie zmieniać! Odpowiednio ciężką pracą możemy osiągnąć to, że w ogóle nie oddalimy się od Edenu.

Oczywiście, Boga nie dotyczą ograniczenia w przemieszczaniu się w dowolną stronę w czasie – może przygarnąć dowolnie oddaloną w przeszłość osobę. W końcu dysponuje „teleporterem”, którym przeniósł ludzi na kres czasu 🙂