Znów nie mogłem zasnąć długo, srebrne gwiazdy znów się śmiały. Nawet księżyc do mnie mrugnął, po czym w chmury wpłynął cały.
Dosyć miałem tego świata, jego krzyku, bólu, świateł. Pobiegłem, gdzie moja chata; z marzeń zbudowałem chatę.
Zapaliłem lampę naftą, rozświetliła wnętrze moje – taką dziwnie ciepłą barwą – dając światła blask przyćmiony.
Otworzyłem okna chaty, wpadł do środka zapach lasu. To nie to, co miejskie kraty, smog i głuchota hałasu.
Usłyszałem własny oddech, bicie serca też poczułem. Przepadłem, jak kamień w wodę, nawet myśli przytłumiłem.
Szkoda mi drewnianej chaty, ktoś nie lubił jej i spalił. W jakie umknę teraz światy? Co z mą lampą zrobię dalej?…