I znów mi zapewne niczego nie powiesz. Znów zmienisz temat, gdy będę zbyt blisko. Swą tajemnicą zawrócisz mi w głowie, dolejesz oliwy w płonące ognisko…

Minęły dwa z pięćdziesięciu kilku dni; nie mogę spać, wkoło Ciebie krąży myśl…

Krzyk!

Nie mam dokąd pójść, z kim porozmawiać, nie mogę płakać, nie mam się komu wyżalić. Nie mam nikogo prawie na tym świecie. Jedyna przyjaciółka rozdziera me serce. Kocham ją, ona wie. Chyba i ona mnie kocha, ale nie wiem… Jest tyle „tak” i tyle „nie”. Każe mi czekać tak długo, sama jest pewna. Dotąd ratowała mnie przed utonięciem w obłędzie. Informacje: nienawiść, kłamstwo, śmierć, wojna i koniec. Szaleństwo egzystencji. Pragnienie odejścia i śmierć z własnej ręki – zbyt łatwa. Tracę jedyną podporę, powoli osuwam się w schizofrenię tej Ziemi. Tonę. Zwariuję. Umieram boleśnie. Lecz ona poda mi rękę, gdy będzie zbyt późno…

Zaufam

Dokąd pójść, gdy we krwi tonie świat? Skąd brać wzór, gdy „ti-wi” nawet zbladł? Jak kochać, gdy zdradza własny brat? W co wierzyć, gdy przestał szumieć wiatr?

Co mówić, gdy słowa tracą sens? Gdzie płynąć, gdy niewidoczny brzeg? Jak wytrwać, gdy się osiągnie kres? Jak słuchać, gdy śmierci pragnie szept?

Gdzie uciec, gdy zakażą nam żyć? Czym skleić pękniętą cienką nić? Dać wiarę? A cóż zostaje mi? Zaufam. Tak pewnie ma już być…