Modlitwa Dantego

Gdy las ciemny nagle wyrósł
Wszystkie ścieżki zarosły już
Dumni księża mówią „nie można inaczej”
W kamień zakląłem swój ból
Nie uwierzyłem, bom nie mógł zobaczyć
Bo przyszłaś do mnie w czarną noc
Gdy świt zdawał się straconym
Swą miłość ukazałaś mi w świetle gwiazd

Zapatrz się na ocean
Utkwij wzrok w toni tej
Gdy noc nie chce się skończyć
Ty pamiętaj mnie

Wtedy góra tuż wyrosła
Głębią studni żądzy głód
Z fontanny tej przebaczenia
Poza ogień i lód

Zapatrz się…

Skromną ścieżkę dzielimy, sami
Lecz wątłość serca znasz
Och, pozwól skrzydłom twym wzlecieć
By dotknęły twarzy gwiazd
Tchnij życiem w to drżące serce
Podnieś welon strachu swój
Weź nadzieje zlane łzami
Wzlećmy ponad ten ziemski znój

Zapatrz się…

Loreena McKennitt – Dante’s prayer

Anioł

Cały czas spędzasz czekając
Na tę drugą szansę
Na ten przełom po którym będzie okej
Zawsze jest jakiś powód
By nie czuć się wystarczająco dobrze
I tak ciężko jest na koniec dnia
Potrzebuję czegoś co odwróci moją uwagę
Och, pięknego wyzwolenia
Pamięć sączy się z moich żył
Pozwól mi być pustym
Nieważkim a może
Odnajdę cząstkę spokoju

W ramionach anioła
Odlecę stąd
Z tego ciemnego chłodnego hotelowego pokoju
Tej bezustanności której tak się boisz
Zostajesz wyrwana spośród szczątków
Twego cichego marzenia
Jesteś w ramionach anioła
Obyś znalazła w nich pocieszenie

Tak zmęczony prostą drogą
Lecz gdzie się nie zwrócisz
Za plecami czają się szakale i złodzieje
A burza ciągle się wije
Wciąż budujesz kłamstwo
Że nadrabiasz wszystko czego Ci brakuje
A to nie robi różnicy
Uciekasz jeszcze ten ostatni raz
Łatwiej jest uwierzyć w to słodkie szaleństwo och
Ten chwalebny smutek który rzuca mnie na kolana

W ramionach anioła…

Sarah McLachlan – Angel

Pisanie do szuflady

Piszę coraz częściej na tym blogu i zastanawiam się, po co to robię, skoro nikt (poza chlubnym wyjątkiem Scypia – ukłony 😉 ) moich wypocin nie czyta. Samo zresztą zjawisko blogowania przez długi czas mnie odrzucało, tak jak mnie zwykle odrzucają masowe mody.

Nigdy nie umieszczam wpisów na siłę, nie piszę o tym, że „dzisiaj zjadłem na obiad kluseczki” tylko po to, by mieć wpis każdego dnia. Piszę wtedy, gdy mam coś do powiedzenia. Ale dlaczego to robię, skoro prawie nikt mnie nie czyta?

Mimo iż uważam siebie za szczęśliwego człowieka, to żyję w sytuacji, której nie potrafię nazwać do końca dobrą. Traf chciał, że nie tylko urodziłem się w okresie globalnego kryzysu i w czasie konieczności trudnych społecznych przemian, nie tylko żyję w kraju, który – mimo iż piękny – pod wieloma względami ciągle dostaje w dupę i to na ogół od własnych obywateli, ale jeszcze „obdarowany” zostałem cechami charakteru, które sprawiają że niezbyt dobrze znoszę – konieczną – pracę zarobkową. Szybko mnie nudzą moje stałe zajęcia, a niestety nie da się wyżyć tylko z bycia innowacyjnym i wymyślania nowych rzeczy – trzeba je jeszcze czasem wykonywać przez żmudną i nudną robotę. A przy tym tło, na którym żyję, powoduje że nie płynie z tej roboty jakaś obrzydliwie duża nagroda. Ot – w miarę spokojne życie w niewielkim mieszkaniu z perspektywą na to, iż przez jakiś czas nie dotknie mnie bezrobocie.

Dusić różnych niezadowoleń w sobie nie daję rady.

W szkolnych czasach mogłem „puścić parę w gwizdek” wypracowań czy scenariuszy szkolnych kabaretów. Teraz te zawory bezpieczeństwa bezpowrotnie zniknęły, więc pisuję sobie tu oto, na tym blogu. Wstyd przyznać, ale na ogół piszę artykuły w pracy. To jest mój sposób na oderwanie się na chwilę od przyziemności codziennych zadań. W domu nie znalazłbym czasu na to pisanie. A tak – mogę „zmarnować” czas na wypisanie frapujących mnie rzeczy, których poza Scypiem pewnie nikt nie przeczyta i wrócić do pracy, a potem do domu nieco spokojniejszy, by cieszyć się ogólnie wysokim poziomem szczęścia, którego właścicielem póki co jestem 🙂

O wolności jednostki

Poczytuję sobie ostatnio książkę Roberta Wrighta Nonzero i nie mogę się nie zastanowić nad niektórymi sprawami.

Książka traktuje szeroko o antropologii kultury, jednak głównym jej celem jest pokazanie oryginalnych poglądów Roberta Wrighta na rozwój kultury w różnych społecznościach. A poglądy te mówią o tym, że kultura podlega procesowi analogicznemu do biologicznej ewolucji; tak jak biologiczna ewolucja powiela najlepsze geny i usuwa te niespełniające warunków przetrwania, tak ewolucja kulturowa powiela „memy” i dokonuje na nich selekcji „naturalnej”. Pod pojęciem „memy” rozumie się pewną wiedzę, informację, technologię. Może to być zarówno mem tabliczki mnożenia, jak i mem uprawiania roli, mem łowiectwa czy mem „płynięcia na zachód”.

Wright stawia tezę, iż pojedyncze osoby w społeczności stanowią „neurony”, z których każdy posiada jakieś memy. W miarę postępu technologii komunikacji i wzrostu nie tylko liczności samego społeczeństwa ale i stopnia jego zorganizowania, memy mogą przenosić się coraz dalej i dalej oraz – modyfikowane przez inne „neurony” – podlegać ewolucji. Tak więc np. gdy Kolumb zaproponował wyprawę na zachód, Włosi nie byli zainteresowani sponsorowaniem takiego przedsięwzięcia. Portugalczycy zaryzykowali i mem „płynięcia na zachód” okazał się korzystny dla ich społeczeństwa. Informacja o tym rozniosła się po Europie i tym sposobem mem „płynięcia na zachód” przetrwał.

Nie będę tu przytaczał całego ciekawego wywodu Wrighta (przeczytałem dotąd jakąś połowę książki), kto ciekawy niech przeczyta. Ja przejdę natomiast do tematu tego wpisu.

Zainspirowany rozmyślaniami o możliwościach przeżycia totalnego indywidualisty w dzisiejszym świecie (patrz: Indywidualizm nie ma sensu) oraz niektórymi z wyjaśnień złożoności naszych społeczeństw w Nonzero, doszedłem do – myślę że dość ciekawego – wniosku.

Otóż wydaje mi się, że niemożliwe jest osiągnięcie pełnej wolności przez pojedynczą jednostkę. Najmniejszym „obiektem”, który może być obiektywnie w pełni wolnym, jest społeczeństwo. Nie jest wolny Jan Kowalski, ale już całe społeczeństwo polskie – tak.

Nieskrępowana niczym wolność jednostki jest niemożliwa do osiągnięcia. Pomińmy nawet skrajne przykłady typu „nie jestem wolny, bo nie mogę odstrzelić sąsiada który o 2 w nocy słucha na cały regulator disco polo”. Ale jakże nazywać „wolną” osobę, która – będąc w jakiejś tam mniejszości – musi płacić podatki na państwo prowadzone zgodnie z modelem, którego osoba ta nie uznaje? Jakże nazywać „wolną” osobę, której wolność słowa ogranicza się w zasadzie do anonimowego pokrzykiwania na internetowych forach (i to nawet to pod cenzurą moderatorów), gdyż dostęp do „wolności słowa” jest tak naprawdę ograniczony przez koszty prowadzenia gazety, radia czy telewizji? Jakże nazywać „wolną” osobę, która ze względu na wyznawaną religię jest nieustannie narażana na szykany nawet ze strony „demokratycznych” władz (vide rząd Francji vs Muzułmanie)?

Wolność jednostki to fikcja!

Na poziomie całego społeczeństwa wolność jest możliwa do osiągnięcia. Co więcej, jest ona osiągana. Społeczeństwo jako całość nie jest szykanowane ze względu na religię, bo ta o największej liczbie wyznawców staje się automatycznie religią dominującą. System państwowy jest mniej więcej skonstruowany zgodnie z modelem, który popiera społeczeństwo jako całość, więc i tu społeczeństwo nie ma ograniczonej wolności. Wolność słowa uprawiają gazety, które by się sprzedać, muszą przedstawiać opinie zgodne z opinią większości społeczeństwa, więc i tu ograniczenia wolności nie ma.

Tak więc mamy wszyscy wolność… jako społeczeństwa. Pojedyncze osoby – o ile nie są wyrwanymi z rocznika statystycznego kartkami – pełnej wolności nie osiągną nigdy. Ze społeczeństwa narzucającego zasady większości wyrwać się prawie nie da, gdyż większość z nas nie jest w stanie na własną rękę nawet pozyskać żywności. Pojedynczy sprzeciw także nie na wiele się zda.

Jedynym sposobem, by poszerzyć swoją wolność jest znalezienie dla swoich poglądów odpowiedniej grupy. Niech to będzie poradą dla tych, którzy chcą zmieniać system. Działanie w pojedynkę jest skazane na niepowodzenie.

Modlitwa Polaka

Jak czytam takie coś („Czuję się Polakiem i dlatego zawiadomiłem policję.„), to jakoś od razu nasuwa mi się pamiętna „Modlitwa Polaka” z „Dnia Świra„…

Gdy wieczorne zgasną zorze,
Zanim głowę do snu złożę
Modlitwę moją zanoszę
Bogu Ojcu i Synowi
Dopierdol sąsiadowi!
Dla siebie o nic nie wnoszę
Tylko jemu dosrajcie proszę
Kto ja jestem?
Polak mały, mały zawistny i podły
Jaki znak mój?
Krwawe gały

O to wnoszę moje modły do Boga, Marii, Syna
Zniszczcie tego skurwysyna!
Mego rodaka, sąsiada
Tego wroga, tego gada
Żeby mu okradli garaż
Żeby go zdradzała stara
Żeby mu spalili sklep
Żeby dostał cegłą w łeb
Żeby mu się córka z czarnym
I żeby miał w ogóle marnie
Żeby miał AIDSa i raka
Oto modlitwa Polaka!