Poza horyzontem zdarzeń (Dwa tysiące)

Spójrz na niebo tuż nad nami, tam błękitna moja Ziemia. Kołyszą ją gwiazdy snami, planecie też matki trzeba.

Zamieszkali na niej ludzie, chyba dzisiaj poszaleli. Spójrz, jak pięknie w swoim trudzie kolorowy szał rozpięli.

Wyspy, państwa, kontynenty, wszystkie w barwach, huku toną. Niechaj będzie świat przeklęty, skoro w takiej fali spłonął.

Cóż, że w sztucznych ogniach piękno? Cóż, że wzniosłych słów masz morze? Nie-me tylko serce pękło. Gdzież to piękno jest na codzień?

Nadzieje z daleka nikłe, chodź, pokażę Ci świat marzeń. Jeszcze chwila, zaraz zniknę poza horyzontem zdarzeń.

Znów idą Święta

Znowu idą najpiękniejsze w roku dni. Znowu światła kolorowe iskrzą się. Znów w prezencie dostaniemy nowe sny. W te dni świat nasz jakiś taki lepszy jest.

Znów choinek z lasu przyjdzie wyciąć sto. Znowu życie swoje straci biedny karp. Ale przecież to jest takie małe zło, W końcu w Święta tradycyjnie lepszy świat.

Gdzieś dwie świeczki ktoś zapali w domu sam, Niech nie płacze, bo przynajmniej ma swój dom. Ktoś wyskoczy, kończąc życie, z okna tam. Lecz śpiewajmy, bo rodzinne Święta są.

Znów na drogach w samochodach zginie tłum. W telewizji puszczą mroczny film dla mas. I cóż z tego, że się znów narodzi Bóg, Skoro nigdy mu nie damy żyć wśród nas?…

Modlitwa Dantego

Gdy las ciemny nagle wyrósł Wszystkie ścieżki zarosły już Dumni księża mówią „nie można inaczej” W kamień zakląłem swój ból Nie uwierzyłem, bom nie mógł zobaczyć Bo przyszłaś do mnie w czarną noc Gdy świt zdawał się straconym Swą miłość ukazałaś mi w świetle gwiazd

Zapatrz się na ocean Utkwij wzrok w toni tej Gdy noc nie chce się skończyć Ty pamiętaj mnie

Wtedy góra tuż wyrosła Głębią studni żądzy głód Z fontanny tej przebaczenia Poza ogień i lód

Zapatrz się…

Skromną ścieżkę dzielimy, sami Lecz wątłość serca znasz Och, pozwól skrzydłom twym wzlecieć By dotknęły twarzy gwiazd Tchnij życiem w to drżące serce Podnieś welon strachu swój Weź nadzieje zlane łzami Wzlećmy ponad ten ziemski znój

Zapatrz się…

Śliczne łabędzie

Farmer tam żył, gdzie północny kraj I trzy prześliczne córki miał Szły brzegiem rzeki, w dłoni druga dłoń Starsza wepchnęła młodszą w toń

„Och siostro, ma siostro, podaj mi swą dłoń A oddam ci ziemię i dom” „Nie dam ci, siostro, ręki mej Chyba, że zrzekniesz się miłości swej”

Raz tonęła, raz płynęła Aż do młyna dopłynęła Córka młynarza, w czerwieni swej Przyszła po wodę, żeby upiec chleb „Och ojcze, mój tatku, toć łabądź jest Lecz widzę, że ma kobiecych cech” By wyschła, na brzeg dali ją Lutnik przechodził drogą tą Klucze harfy zrobił z palców jej Struny harfy – złote włosy jej A na harfę żebro dziewki wziął Zagrała harfa, nim ją tknął

Zaniósł ją na jej ojca dwór A był tam wszystkich ludzi zbiór Na kamieniu lutnik siadł Nim harfę tknął, zaczęła grać

„A tam siedzi mój ojciec, to Król I matka Królowa obok tuż A tam kochany brat mój Hugh I obok William, rycerz mój I siedzi tam ma fałszywa siostra Utopiła mnie, bo jest zazdrosna”

We used to

In this place out of nowhere we used to sit alone, full of love and the passion, but now all this is done.

We had dreams of the future and we shared all our days. We were peaceful and easy, now it’s all gone away.

Sometimes when I do meet you you say it was just a game. I know you really mean this, but my pain stays the same.