Cisza na morzu

Już od tygodnia nie wieją wiatry; ucichły, opuściłem więc żagle i stanęliśmy w miejscu, by zaraz łódź poczęła dryfować. Dokąd?…

Pozostało pragnienie słodkiej wody, tęsknota za lekkim podmuchem słowa-bryzy, by znów ugięło żagle; byśmy kontynuowali tę podróż. Dokąd?…

Pożar i sposób, w jaki go niegdyś ugaszono, a zdmuchnięto tę gwiazdę lodowcem, strawił wszystkie mapy; jesteśmy sami; zachmurzone od dymu niebo też nie ułatwia nawigacji. Dokąd?…

Cisza na morzu zdaje się krzyczeć, zamknąłem swój własny w niej krzyk; tułamy się między horyzontem, a horyzontem malutcy, jak w łupinie orzecha. Dokąd?…

Nie żądam od nas wielkości, nie marzę o sztormie, namiętności bałwanów; chcę tylko tej delikatnej bryzy, tego skrawka wspólnego uczucia i wiary, że jednak jesteśmy na morzu.

Spełniony sen

Tak, jestem pewien; dobrze to wiem, to zbyt prawdziwe jest jak na sen. I prawie całkiem świadomość mam, że to zbyt piękne, jak na ten świat.

Przyjdzie mi zmienić ten pogląd mój, że całe życie to tylko ból. Pojęcia nie masz, że właśnie dziś w oczach stanęły mych srebrne łzy.

Wcale nie smutku, to nie jest żal; to łzy radości, nie żaden płacz. Chyba to na nie czekałem wciąż marząc o płaczu, gdy oczy drżą.

Tak, jestem pewien; dobrze to wiem, to zbyt prawdziwe, by był to sen. Już tylko jedno napiszę dziś, ja będę wierzył – uwierz i Ty!…

Przerażający spokój

Już raz na tej drodze stanąłem, dokładnie na tym skrzyżowaniu. W cieniu niedomówień naiwnie wierzyłem we wszystko Ci, Aniu.

Zabrałaś swe serce po chwili, by zniknąć dla mnie na pół roku. Lecz ja zawsze byłem cierpliwy, czekałem, chcąc być przy Twym boku.

Warto było wytrwać z tym sercem spuchniętym od łez niepłakanych. Dziś trzymałem w swej Twoją rękę, miłości mej spełnić się miało.

Choć czekam cierpliwie do jutra, przeraża mnie spokój w mym sercu. Wierzę, że bardzo mnie kochasz, lecz jeśli znów skończysz na czerwcu??…

Zwyczajność

Ten wieczór był taki, jak zawsze, choć może i trochę ciemniejszy. Ponad szarozielonym parkiem, jak zawsze, skrzeczały też mewy.

My także byliśmy zwyczajni, choć może i troche smutniejsi. W kamiennych świątyniach serc naszych już płomień się zdawał wygasły.

Rozmowa… Nie była banalna! Choć może, jak zawsze, ciut dziwna. Gdy pękła gliniana skorupa, coś wreszcie się w nas pozmieniało.

I w końcu… Nie, to nie koniec. Ta zwrotka początkiem jest pierwszej. Bo dwie zwyczajności się zmienią we wspólną po prostu zwyczajność.