Płatki

Znów w moje skrzydła zawitał wiatr, w magiczny sposób siłę tchnął. A każdy dzień bez Ciebie wieczność trwa, brakuje w dłoni Twoich rąk.

Znów każdy dzień uśmiechów niesie sto, każdy przyćmiewa słońca blask. Wierzę, że w końcu się stanie coś, zabiją wspólnie serca dwa.

Znów czuję się, jak w wiosenny świt, co eksplodował tęczą barw. Chcę byś ujrzała również i Ty ten kolorami młody świat.

Znów się zakocham, niech szumi wiatr, niech mówią ludzie, co tam chcą. Chcę, aby każdy dzień na wieczność trwał, gdy Twój uchyli płatki pąk.

Urokliwie

Dziwnie dziś się stało niepóźnym wieczorem. Może tak być miało, a może nie w porę.

Nie wiem sam, dlaczego darzę Cię sympatią. Nie ma w tym nic złego, choć się zdarza rzadko.

Przecież masz już kogoś przy swym pięknym boku. Zawiodę się srogo, lecz jak mam dać spokój??

Próbę, nie wiem którą, nie wiedząc, czy w ręce spoczął tylko urok, czy może coś więcej…

(Nie) Mój anioł

Spotkał mnie anioł, gdy byłem w górach, skinął mi dłonią utkaną z mgieł. Oczy bezbarwne i mina czuła, nim zakwitł uśmiech, rozpłynął się.

Kiedyś poczułem w rodzinnym mieście tak wielką miłość, jak chyba nikt. Anioł mój był tam, a w jego geście znalazłem czułość; i wtedy znikł.

Wróciłem w góry późną jesienią, znów za mgiełkami mój anioł stał. Czasami jednak coś się odmienia, tym razem nie znikł, a ze mną trwał.

Kruche jest jednak serce anioła, ciągle niepewien sam siebie był. Gdym go dotykiem chciał obdarować, znów rozpiął mgiełki i znowu znikł.

Dziś stoję w górach, w których tak ładne utkał znów z wdzięku wokoło mgły. Ten nowy anioł też nie jest dla mnie i zniknie pewnie; a wraz z nim Ty.

Mistrzynie suspensu

Zawieszone w górskiej mgiełce Ciągle w kółko błądzą krople. W świat ich wiatr już ponieść nie chce, Zimą skończą jako sople.

Z rzadka w wirze bezmyślności Kropla z kroplą się spotyka. Rozpalona namiętnością Tuż po chwili w parze znika.

Czasem Boskim palcem tknięte W płatki śniegu zamarzają. Jak anioły w biel zaklęte, W niebie kropli miejsc nie mają.

Pijany los

Szedł chwiejnym krokiem, trochę do przodu. Na świat mnie przyniósł ot – bez powodu.

Padał zemdlony, wtedy – płakałem. Dostawał czkawki, a ja cierpiałem.

Niby bezbronny, lecz – prowokował. Kiedy go biją, mnie boli głowa.

Miał czasem wizje pełne kolorów. Znikały szybko w cieniu potworów.

I lubił swoich – jak on, pijanych. Pamiętam gorzki smak – zakochanie…

Moje istnienie w ten oto sposób zwykłym omamem spitego losu…