O sobie samym

Siedzisz w kącie i gniew cię rozpiera, że już nie możesz poradzić nic. Trzymasz nóż w ręku, lecz nie umierasz, nie dzisiaj jeszcze, choć nie chcesz żyć.

Spadłeś na dno i, choć nie bolało, gorzko zakląłeś na cały świat. Bo już niejeden raz tak się stało, że przyjaciela płomyczek zgasł.

Masz im to za złe, że nie chcą pomóc, nie chcą ci podać ręki – ot, tak. Patrzysz z daleka, podają komuś, bezczelnie patrząc w twą smutną twarz.

Lecz czy ty im w potrzebie pomogłeś? Czy poświęciłeś swój cenny czas? Dałeś im życie, wtedy, gdy mogłeś? A jeśli powiesz na wszystko „tak”??

Bez morału

Otacza mnie tłum beznadziejnie pustych głów. Przekrzykują się nawzajem i nie skąpią ostrych słów. Mam układy ze wszystkimi – jednych kocham, drudzy mnie kupili…

Beznadziejne położenie w epicentrum wszelkich burz. Ku nicości urodzony, zawieszony pośród mórz. Jedne płyną lekkomyślnie, drugie – piękne, lecz czar pryśnie…

Ustawiony do kolejki po papierek końca szkół. Gdyby nie zrządzenie losu, nie zastałabyś mnie tu. Teraz słyszę cichy szept: wtedy nie byłoby źle…

I rozdarty, bo myślący, nie zaś głupi, jak ten but. Kiedy rozum mój otwarty, to zbyt wiele muszę czuć. Bez morału kończę wiersz – sam dopowiedz, co tam chcesz, albo obróć w pusty śmiech…

Pełen krąg

Życie me zamknęło pełen krąg. Budzę się pośród nieludzkich ich rąk. Ze szklanek grad posypał się złych burz. Wcale się żyć mi nie chce dłużej już.

Ludzi tłum mnie opuścił jeszcze raz. Jeszcze raz tu zostałem całkiem sam. Dokąd pójść, gdy na wszystkich drogach kurz? Wcale się żyć mi nie chce dłużej już.

Jeszcze raz wzrok czyjś oczy musnął me. Jeszcze raz każde poszło sobie gdzieś. Ciągle jest tutaj przy mnie Święty Duch, chociaż żyć mi się nie chce dłużej już.