Otacza mnie tłum beznadziejnie pustych głów. Przekrzykują się nawzajem i nie skąpią ostrych słów. Mam układy ze wszystkimi – jednych kocham, drudzy mnie kupili…
Beznadziejne położenie w epicentrum wszelkich burz. Ku nicości urodzony, zawieszony pośród mórz. Jedne płyną lekkomyślnie, drugie – piękne, lecz czar pryśnie…
Ustawiony do kolejki po papierek końca szkół. Gdyby nie zrządzenie losu, nie zastałabyś mnie tu. Teraz słyszę cichy szept: wtedy nie byłoby źle…
I rozdarty, bo myślący, nie zaś głupi, jak ten but. Kiedy rozum mój otwarty, to zbyt wiele muszę czuć. Bez morału kończę wiersz – sam dopowiedz, co tam chcesz, albo obróć w pusty śmiech…