Poza horyzontem zdarzeń (Dwa tysiące)

Spójrz na niebo tuż nad nami, tam błękitna moja Ziemia. Kołyszą ją gwiazdy snami, planecie też matki trzeba.

Zamieszkali na niej ludzie, chyba dzisiaj poszaleli. Spójrz, jak pięknie w swoim trudzie kolorowy szał rozpięli.

Wyspy, państwa, kontynenty, wszystkie w barwach, huku toną. Niechaj będzie świat przeklęty, skoro w takiej fali spłonął.

Cóż, że w sztucznych ogniach piękno? Cóż, że wzniosłych słów masz morze? Nie-me tylko serce pękło. Gdzież to piękno jest na codzień?

Nadzieje z daleka nikłe, chodź, pokażę Ci świat marzeń. Jeszcze chwila, zaraz zniknę poza horyzontem zdarzeń.

Znów idą Święta

Znowu idą najpiękniejsze w roku dni. Znowu światła kolorowe iskrzą się. Znów w prezencie dostaniemy nowe sny. W te dni świat nasz jakiś taki lepszy jest.

Znów choinek z lasu przyjdzie wyciąć sto. Znowu życie swoje straci biedny karp. Ale przecież to jest takie małe zło, W końcu w Święta tradycyjnie lepszy świat.

Gdzieś dwie świeczki ktoś zapali w domu sam, Niech nie płacze, bo przynajmniej ma swój dom. Ktoś wyskoczy, kończąc życie, z okna tam. Lecz śpiewajmy, bo rodzinne Święta są.

Znów na drogach w samochodach zginie tłum. W telewizji puszczą mroczny film dla mas. I cóż z tego, że się znów narodzi Bóg, Skoro nigdy mu nie damy żyć wśród nas?…