Oda do matki głupiego

Tyś mnie wychowała w tym okrutnym świecie. Tyś mi była w życiu niczym oko trzecie. Ty mnie nauczyłaś, jak mam znosić rany. Ty mi zasłoniłaś to, jak są zadane.

Tyś mnie prowadziła, trzymając za rękę przez serca cierpienia, samotności mękę. Ty mnie podnosiłaś, gdy już iść nie mogłem. Ty mnie pocieszyłaś, gdy mnie smutki zmogły.

Ty mnie przeprawiłaś poprzez potok wartki, stąd ta moja oda, do głupiego matki. Tyś mej naiwności bezkresna mierzeja. Ty mnie z życiem zdradzasz. Tyś moja nadzieja…

Brak

Brakło wody w oceanie, wygiął żagle wiatru brak. Już za chwilę deszcz ustanie, a po chmurach zniknie ślad.

Brakło piasku na pustyni i na wieczność przyszedł mróz. Bladym słońca blask uczyni, zniknie z nieba Mały Wóz.

Brakło ludzi w wielkim kraju, został pusty, tak jak nic. Wkrótce, w kwietniu, może w maju samotnie zakwitną bzy.

Brakło Ciebie przy mym boku, niczym bańka prysnął sen. Pewnie kiedyś, w którymś roku całkiem rozstaniemy się…

A ja kocham Cię. I nie mogę Cię mieć…

The thaw

Standing aside for such long time I wouldn’t mind if you were mine. Snowflakes still fall and winter calls letters in bold: „I need your love”.

„To warm me up, to bring new life I could endure all, I am sure”. Then the snow melts the way I felt when you did say: „Please, baby, stay!”

Now winter’s gone and so I’m done. You’ve said you don’t feel me, don’t long. You’re my best friend, I understand. Though it’s a lot, it’s not enough.

Wzory malowane przez mróz

Blady obraz wspomnień lśni na ekranie przeszłych lat. Jak na szybie zimą łzy tworzy wzory z dawnych dat.

Okna duszy pokrył szron w najzimniejszą z moich zim. Moja miłość – diabli z nią bawią się w piekielny rytm.

Stoi obok, słyszę ją pośród bicia innych serc. Cóż z przyjaźni, skoro dłoń jej nieosiągalna jest?…

To, co czuję

Czym jest to, co do Ciebie czuję? Przyjaźń? Nie, to nie ona – wiem, jak smakuje. Przyjaźń jest, gdy milczę i się nie krępuję, gdy powiem za dużo, ale nie żałuję, gdy nie muszę bać się, że to coś, co powiem, zniknie gdzieś lub gorzej, pozostanie słowem, kiedy bym się nie czuł przy Tobie natrętny, gdybym mówiąc „kocham” nie wydał się wstrętny, wreszcie gdyby Tobie to nie było smutne, że ja Ciebie kocham; ta miłość mym smutkiem…

Może Ciebie kocham? Tak mi się wydaje, bo nikomu wcześniej serca nie oddałem. Tylko czy prawdziwą miłość gwiazdy dały? Przecież ona w końcu z przymusu ustanie… W miłości prawdziwej – to jest oczywiste – nie powinno braknąć w żadnym z dwojga iskry. Miłość, ta wzajemna, nie ma być cierpieniem, tylko czymś wspaniałym, słodkim uniesieniem, tonąć w morzu śmiechu, wspólnych łzach ze szczęścia, na żadne cierpienie nie byłoby miejsca. Tego nie zaznałem, nie dałaś mi szansy. Skończyłem w książeczce „skreślone romanse”…

Może więc to nałóg, jesteś narkotykiem? Może budzisz we mnie jakieś żądze dzikie? Może kocham ciało, a nie żadne serce, może to fizyczność uczuciami kręci? Nie – tak raczej nie jest; choć Cię niby pragnę, dziwne to uczucie, jakieś, no… nieskładne. Jakby część całości, wszystko razem wzięte daje taki dreszczyk; jedna z sercem jesteś. Dziwne me uczucie całą kocha Ciebie: to co mówisz, jak wyglądasz, że jesteś pod niebem…

Czym więc jest, co do Ciebie czuję? Prostych odpowiedzi wcale nie brakuje. Jest wiatrem w mych włosach ponad Stawem Wielkim, jest też szumem morza z perłowej muszelki, jest kwiatem jabłoni, co znowu zakwitnie, jest skrawkiem papieru, który sobie wytniesz, jest deszczem wiosennym i zimowym śniegiem, jesienną szarugą oraz letnim śpiewem, jest słońcem na niebie, a na ziemi fiołkiem, poranną jutrzenką, wieczornym skowronkiem, jest tysiącem rzeczy; nie mogę dogonić tej jednej jedynej – jak mam się więc bronić??…