Czym jest to, co do Ciebie czuję?
Przyjaźń? Nie, to nie ona – wiem, jak smakuje.
Przyjaźń jest, gdy milczę i się nie krępuję,
gdy powiem za dużo, ale nie żałuję,
gdy nie muszę bać się, że to coś, co powiem,
zniknie gdzieś lub gorzej, pozostanie słowem,
kiedy bym się nie czuł przy Tobie natrętny,
gdybym mówiąc „kocham” nie wydał się wstrętny,
wreszcie gdyby Tobie to nie było smutne,
że ja Ciebie kocham; ta miłość mym smutkiem…
Może Ciebie kocham? Tak mi się wydaje,
bo nikomu wcześniej serca nie oddałem.
Tylko czy prawdziwą miłość gwiazdy dały?
Przecież ona w końcu z przymusu ustanie…
W miłości prawdziwej – to jest oczywiste –
nie powinno braknąć w żadnym z dwojga iskry.
Miłość, ta wzajemna, nie ma być cierpieniem,
tylko czymś wspaniałym, słodkim uniesieniem,
tonąć w morzu śmiechu, wspólnych łzach ze szczęścia,
na żadne cierpienie nie byłoby miejsca.
Tego nie zaznałem, nie dałaś mi szansy.
Skończyłem w książeczce „skreślone romanse”…
Może więc to nałóg, jesteś narkotykiem?
Może budzisz we mnie jakieś żądze dzikie?
Może kocham ciało, a nie żadne serce,
może to fizyczność uczuciami kręci?
Nie – tak raczej nie jest; choć Cię niby pragnę,
dziwne to uczucie, jakieś, no… nieskładne.
Jakby część całości, wszystko razem wzięte
daje taki dreszczyk; jedna z sercem jesteś.
Dziwne me uczucie całą kocha Ciebie:
to co mówisz, jak wyglądasz, że jesteś pod niebem…
Czym więc jest, co do Ciebie czuję?
Prostych odpowiedzi wcale nie brakuje.
Jest wiatrem w mych włosach ponad Stawem Wielkim,
jest też szumem morza z perłowej muszelki,
jest kwiatem jabłoni, co znowu zakwitnie,
jest skrawkiem papieru, który sobie wytniesz,
jest deszczem wiosennym i zimowym śniegiem,
jesienną szarugą oraz letnim śpiewem,
jest słońcem na niebie, a na ziemi fiołkiem,
poranną jutrzenką, wieczornym skowronkiem,
jest tysiącem rzeczy; nie mogę dogonić
tej jednej jedynej – jak mam się więc bronić??…