Byliśmy w urzędzie miejskim żeby się dowiedzieć co i jak z tym lasem, który będziemy musieli posadzić na działce w ramach „pasa zieleni izolacyjnej”. W biurze planowania, czynnym raz w tygodniu od 12 do 17, odsyłano nas ze trzy razy z pokoju do pokoju. W końcu trafiliśmy na urzędniczkę, która pięknie wyjaśniła nam, że sadzenie lasu to dla naszego dobra, żeby nam nie wiało, że owszem – mogą zaplanować komuś las na działce, a także że płacenie za wypis i wyrys 7zł/kartkę jest OK, bo urząd ma za mało kasy z podatków i dlatego kopia planu umieszczona w internecie ma niską jakość czyniącą z niego coś totalnie bezużytecznego. Pani praktycznie nie dało się wejść w słowo i choć była dosyć miła, niestety nie potrafiła nam powiedzieć nawet czegoś tak prozaicznego, jak gęsto mamy ten las sadzić ani co nam grozi jak lasu nie posadzimy. Za to skierowała nas do czynnej codziennie urbanistyki…
…gdzie G wypytywał w zeszłym tygodniu i niczego się ciekawego nie dowiedział.
Tutaj mała dygresja – załatwianie spraw w urzędzie jest jak kiepska komputerowa gra przygodowa. Często jest tak, że zakres możliwych do zrobienia rzeczy zmienia się tylko i wyłącznie w zależności od tego, z kim się wcześniej rozmawiało.
Pani w urbanistycznym powiedziała, że sama nie wie i też się zastanawiali z mężem, czy między te nasadzone drzewa da radę np. samochodem wjechać. Ale skierowała nas do pokoju, gdzie pracują inspektorzy udzielający pozwoleń na budowę i tam przemiła pani rozwiała nasze wątpliwości.
Oczywiście nieoficjalnie.
Oficjalnie, projekt zagospodarowania terenu musi zawierać projekt tych nasadzeń.
Nieoficjalnie, nikt tego nie sprawdza (bo „mogły nam przecież nasadzone drzewa przemarznąć i nie wyrosnąć”).
Czyli – w projekcie będzie gęsty las, a my zrobimy spokojnie jeden-dwa rzędy drzew, a reszta to będą krzewy i zwyczajny ogród. A w razie czego oczywiście ktoś będzie miał na nas haka 😉