Przeczytałem gdzieś kiedyś opowiadanie o człowieku który skonstruował wehikuł czasu.
Umówmy się, że facet miał na imię Jim i dokonał tego w roku 2000.
Pierwszą wizytę złożył w roku 1971. Ukrywszy wehikuł w bezpiecznym miejscu, pojechał do pobliskiego… „Baru pod Czarnym Słoniem”, by się nieco „rozerwać”. Trochę za dużo wypił i przespał się z poderwaną w lokalu kelnerką. 9 miesięcy później kelnerka powiła dziecko, któremu nadała na imię… Tak, tak – Jim.
Wytrzeźwiawszy na drugi dzień po upojnej nocy, Jim wrócił do ukrytego wehikułu i odbył nim kolejną podróż. Cel? Rok 2134.
Nie pytajcie mnie, jak można było się odnaleźć w tak odległej przyszłości; facet skonstruował wehikuł czasu więc głupi nie był. W każdym razie Jim udał się do prywatnej kliniki i po wypełnieniu kilku formularzy oraz przejściu kilkunastu badań… zmienił płeć. Od tego czasu (ex-)Jim używał imienia Josephine.
Trochę to dziwne dla człowieka nauki, którego główną cechą powinna być ciekawość, ale Josephine nie zabawiła w roku 2134 ani chwili dłużej, niż wymagał pobyt w klinice. Natychmiast po wypisaniu z niej, udała się do roku 1970.
Josephine już dokładnie wiedziała, co musi zrobić. Pojechała do „Baru pod Czarnym Słoniem” i zatrudniła się jako… Tak, tak – kelnerka. W niecały rok później przespała się z nowopoznanym facetem imieniem Jim i w 1971 roku urodziła dziecko, któremu dała na imię tak samo.
Dziwna historia, prawda?
Opowiadam ją Wam, drodzy Czytelnicy, gdyż niedawno wpadłem na pewien pomysł.
Niektórzy fizycy, jak np. Stephen Hawking, przyjmują hipotezę istnienia fizycznego prawa „ochrony chronologii” – postulują oni albo całkowitą niemożliwość odbywania podróży w czasie, albo przynajmniej stawiają tezę, iż chrononauta może być tylko obserwatorem, nie mogąc wpływać w żaden sposób na podglądaną przeszłość albo przyszłość.
Nie podoba mi się ta hipoteza.
Z jednej strony nauka nie pozwala oddzielać duszy od ciała, a z drugiej postuluje się możliwość swoistego oddzielenia myśli od materii – podróżnik w czasie podlegający ochronie chronologii ma z pewnością świadomość, ale nie może podjąć żadnej interakcji z materią. Jeśli przyjmiemy, że świadomość do swego działania potrzebuje „wetware”, a w szczególności mózgu, to przyjmując hipotezę o ochronie chronologii musimy jednocześnie przyjąć do wiadomości istnienie swego rodzaju „znacznika”, który pozwala odróżnić materię „teraźniejszą”, której chrononauta używa do myślenia i którą zmieniać mu wolno, od materii „przeszłej” i „przyszłej”, która jest nietykalna.
To bardzo brzydkie konsekwencje i nie dziwię się, że hipoteza o ochronie chronologii zwykle przyjmuje drastyczną postać całkowitego zakazu podróżowania w czasie.
A jednak istnieją w kwantowym świecie cząstki elementarne, które wydają się móc cofać w czasie. Dlatego chcę Wam opowiedzieć o swoim pomyśle.
Otóż wymyśliłem sobie, że czasoprzestrzeń może mieć dwa wymiary czasowe. Jeden z nich wraz z trzema wymiarami przestrzennymi tworzy doskonale 😉 nam znaną czasoprzestrzeń w której jeszcze nie umiemy podróżować w czasie, ale w której odkryto cząstki dokonujące tego „cudu”. Ta czasoprzestrzeń ulega odkształceniom pod wpływem dużych mas zgodnie z prawami teorii względności.
Dodatkowy wymiar czasowy jest trochę inny. Dotyczy go ochrona chronologii – w tym wymiarze czasowym zegar tyka nieubłaganie, nic nie może się przemieszczać wzdłuż tego wymiaru szybciej, wolniej ani pod prąd. Jest to pewnego rodzaju absolutna podziałka czasu dla całej czterowymiarowej przestrzeni, którą znamy. W obrębie znanego nam wymiaru czasowego można przemieszczać się do woli, jednak każda chwila i każde miejsce w których przebywamy „odznaczają” się jednoznacznie na drugim wymiarze czasowym, po którym poruszać się nie możemy.
Czy mój pomysł usuwa paradoks z przytoczonego opowiadania? Zapraszam do dyskusji 😉