Pisałem już o wolności jednostki oraz o tym, że indywidualizm nie ma sensu. Konkluzja była taka, że nie można mówić o wolności pojedynczych osób, a jedynie całych grup społecznych, zaś większość z nas próbując całkowicie odciąć się od społeczeństwa byłaby skazana jeśli nie na śmierć, to przynajmniej na żywot ze wszech miar prymitywny.
Dzisiaj chciałbym się zastanowić nad – tak ostatnio poszukiwaną w naszym pięknym kraju – sprawiedliwością. Jednak, drogi Czytelniku, nie wciskaj jeszcze „Wstecz” w przeglądarce, bo nie będę tu pisał o lustracji i podobnych w swej genialności pomysłach. Chcę się zastanowić nad czymś dużo ważniejszym, a mianowicie nad sprawiedliwością podziału pracy.
Współczesne społeczeństwa – także te niedemokratyczne (vide Chiny) – przyjmują zwykle kapitalistyczny model gospodarki. Oznacza to, że za pracę płaci się pieniądzem, który jest abstrakcyjnym wyobrażeniem ilości i wartości tej pracy, który można następnie wymienić na towary i usługi oferowane przez innych.
Idea pieniądza jest taka, że ktoś kto wykonuje pracy więcej lub świadczy pracę o wysokiej wartości, zarabia więcej i dzięki temu może kupić więcej efektów pracy innych osób. W idealnym przypadku jest to system sprawiedliwy, gdyż zostaje zachowana równowaga między ilością pracy „wkładanej” do wspólnej puli a ilością pracy z tej puli „wyciąganej”. Oczywiście, tą pulą wspólną jest po prostu rynek.
Niestety, jak z każdą teorią, systemem i ideą – rzeczywisty świat nie działa wg prostych reguł. Nie można obiektywnie wycenić żadnej wykonywanej przez człowieka pracy. Bo jakie kryterium można przyjąć? Czas włożony w wykonywanie pracy? Czym innym jest godzina przyszywania guzików, a czym innym godzina noszenia betonowych płyt. Kwalifikacje potrzebne do wykonywania pracy? Czy rzeczywiście sprawiedliwe jest, że ktoś kto urodził się mniej sprawny intelektualnie od innych jest skazany na wykonywanie prostszych prac i znacznie mniejsze zarobki niezależnie od tego, jak ciężko będzie pracował? Jakiekolwiek kryterium określania wartości pracy jest dla jakiejś grupy społecznej krzywdzące.
Dlatego nie wydaje mi się na miejscu mówienie o sprawiedliwości społecznej w obecnym systemie. Nie ma czegoś takiego. Z jednej strony rządy starają się – a przynajmniej powinny się starać – o to, by każdy obywatel włożył możliwie dużo pracy do puli wspólnej (oczywiście nie za darmo – system pozwala wyjąć z tej puli mniej więcej tyle samo, ile się wkłada). Z drugiej zaś strony mamy takie „wynalazki”, jak giełda, czy – lepszy przykład – Lotto. Oczywiście, że każdy chciałby wygrać i do końca życia nie musieć pracować. Ale czy to byłoby sprawiedliwe? Taki szczęściarz przestaje wkładać swoją pracę do społecznej puli, a jedynie z tej puli bierze. Z punktu widzenia całej grupy jest to zachowanie niepożądane, sprzeczne z interesem grupy.
Oczywiście daleko mi do anarchii, zaprzeczania osiągnięć kapitalizmu wraz z jego metodami. Niemniej, wiele jego mechanizmów: rynki kapitałowe, spekulacje, giełdy, koncentracja kapitału, a nawet prawa patentowe są moim zdaniem głęboko niesprawiedliwe. Myślę, że ludzkość (w którą naprawdę staram się wierzyć) stoi u progu przemian, który albo uda się przekroczyć albo się na nim rozbijemy. Nieskrępowany niczym kapitalizm prowadzi bowiem do coraz większej ilości zjawisk sprzecznych z interesem większości światowego społeczeństwa.
Koncentracja kapitału i know-how (przez skrzywione prawa patentowe) powoduje hamowanie rozwoju społeczeństwa. Jeśli ktoś ma świetny pomysł na świetny wynalazek, musi najpierw pozyskać inwestora (który często uzyskał posiadany kapitał pasożytując – legalnie bądź nie – na społeczeństwie), a następnie wygrać z prawnikami konkurencji. Coraz więcej decyzji i możliwości kluczowych dla rozwoju ludzkości leży w rękach coraz węższej grupy ludzi, a historia uczy że monopolizacja władzy nie jest dobra.
Myślę, że kapitalizm powinien w ciągu 20-30 lat ustąpić innemu, nowoczesnemu modelowi globalnej gospodarki. Model ten powinien zwiększyć wolność grup społecznych przez – przynajmniej częściowe – uwolnienie skoncentrowanego obecnie kapitału oraz know how. Uważam, że w interesie ludzkości jest wolny dostęp do dóbr nauki i kultury (nawet jeśli to ma oznaczać spadek zysków niektórych grup, takich jak koncerny fonograficzne czy firmy, które nic nie produkując zajmują się jedynie posiadaniem patentów). Model ten powinien także – nie przez interwencjonizm pojedynczych państw, ale globalne mechanizmy które powinny uzupełnić mechanizmy rynkowe – zapobiegać nadmiernej koncentracji kapitału.
Myślę, że niezłym rozwiązaniem – o ile nikt nie wpadnie na coś lepszego – byłoby stworzenie w międzynarodowym prawie zapisów ograniczających koncentrację kapitału oraz likwidacja bądź poważne skrócenie (do roku-dwóch) praw patentowych.
Koncentrację kapitału likwidowałbym bez bezpośredniej ingerencji państwa bądź międzynarodowych władz – nie robiłbym tego w formie podatków, lecz przez nałożenie obowiązku inwestowania znacznej części gromadzonego kapitału. Tym sposobem ominęłoby się korupcję i nieefektywność mechanizmów państwowych, a kapitał w większej części trafiałby do małych, lecz innowacyjnych przedsiębiorców.
Jeśli chodzi o prawa patentowe, to myślę, że niezłym przejściowym półśrodkiem byłoby ograniczenie możliwości ich sprzedawania i stosowania. Gdyby np. wprowadzić prawo które pozwalałoby chronić patentem tylko idee faktycznie wykorzystywane przez posiadacza patentu, pozbylibyśmy się firm które generalnie nie robią niczego poza skupowaniem patentów i pozywaniem innych. Oczywiście należałoby także znacznie ograniczyć zakres rzeczy możliwych do opatentowania (na pewno nie można patentować takich „idei” jak klikanie myszką). Wraz z rodzeniem się społeczeństwa informacyjnego, nieuchronny jest natomiast całkowity upadek prawa patentowego.
Byłby to moim zdaniem znacznie sprawiedliwszy, a przede wszystkim sensowniejszy model gospodarczy. Innowacje powstają bowiem na ogół nie w bogatych koncernach (które zajmują się np. dodawaniem dziwnych nazw do nazw bakterii, L.Casei Defensis, itp. zamiast czymś naprawdę innowacyjnym) lecz w głowach pojedynczych osób. Niestety, obecnie wiele idei umiera z głodu, bez dostępu do kapitału, know-how czy chociażby laboratoriów badawczych.
Przepraszam za chaotyczność powyższego wywodu i zapraszam do dyskusji 🙂
Wiesz – problemem jest to, ze zaden koncern nei chce oddac tego co trzyma w reku. Ale juz np. niektore idee – jak ikonka rss z mozilli podarowana chlopakom z microsoftu jako „public domain” – powinny byc rozpowszechniane, ale np. z doczepiona etykietka: „Invented by Henryk Wezyk in Sony”, czy jakos tak. W ten sposob nie ginie pamiec o wynalazcy, a patent robi sie przestarzaly.
Ludzkosc tak jak slonie, nigdy nie zapomini niczego jesli opatentujemy wszystko i pozastrzegamy prawa do kazdej idei to staniemy w miejscu, bo bedziemy tylko karmili prawnikow, ktorzy zyc beda z wsluchiwania sie czy aby dwa utwory nie sa podobnie do siebie brzmiace 🙂
Myślę, że tu nie chodzi o to, że ktoś chce mieć etykietkę „made by me” na swoim wynalazku. Chodzi raczej o to, że wynalazca chce ze swojej kreatywności żyć, a nie wymyślono dotąd lepszego od patentów sposobu by to zapewnić. Dlatego uważam, że w przejściowym okresie można by patentów nie likwidować, a jedynie ograniczyć ich zakres.
chyba juz to zrobiono w porownaniu z tym co bylo przed kilkunastu laty. tak mi sie wydaje, ze skrocono czas i dodane jakies tam okgraniczenia..
Nie jestem pewien, czy skrócono czas – zajrzyj do dowolnej książki ściągniętej z Project Gutenberg i poczytaj legal info – czas trwania praw autorskich wręcz się wydłużył, a poza tym można je dziedziczyć.
Ponadto nie trzeba chyba tłumaczyć, co oznacza wygasanie patentu w IT choćby „już” po 10 latach. Muszę teraz pracować na Visual Studio 6 z 1998 roku (czyli sprzed 8 lat) i za darmo bym patentu na nie nie chciał 😀