Znów nie mogłem zasnąć długo,
srebrne gwiazdy znów się śmiały.
Nawet księżyc do mnie mrugnął,
po czym w chmury wpłynął cały.
Dosyć miałem tego świata,
jego krzyku, bólu, świateł.
Pobiegłem, gdzie moja chata;
z marzeń zbudowałem chatę.
Zapaliłem lampę naftą,
rozświetliła wnętrze moje –
taką dziwnie ciepłą barwą –
dając światła blask przyćmiony.
Otworzyłem okna chaty,
wpadł do środka zapach lasu.
To nie to, co miejskie kraty,
smog i głuchota hałasu.
Usłyszałem własny oddech,
bicie serca też poczułem.
Przepadłem, jak kamień w wodę,
nawet myśli przytłumiłem.
Szkoda mi drewnianej chaty,
ktoś nie lubił jej i spalił.
W jakie umknę teraz światy?
Co z mą lampą zrobię dalej?…